Rozdział drugi "Przebaczenie to klucz do zrzucenia balastu jaki w sobie nosisz."

Wpatrywałam się z niedowierzaniem w postać,która stała jakiś metr ode mnie.Mężczyzna,przystojny brunet,przyglądał mi się z przymróżonymi powiekami.
-Kim jesteś i co robisz w moim pokoju? - Zapytałam wystraszona.
-Ratuje ci życie. - Odparł spokojnym tonem głosu dołączając do tego lekki uśmiech. -
-Słucham? - Skrzywiłam się.
-Nie bój się. - Szepnął uspokajająco. - Nie skrzywdzę cię.Nie po to tu jestem.
-Jak się tu dostałeś?
-Cud - Odpowiedział śmiejąc się pod nosem. - Clarie...
-I skąd znasz moje imię? - Wypytywałam z niepokojem.
-Clarie Richardson,prawda? - Uniósł jedną z brwi ku górze.
-Znasz mnie. - Zauważyłam. - Kim ty do cholery jesteś? - Wycedziłam z lekkim gniewem w głosie.
-Spokojnie.Jestem tu,bo potrzebujesz mnie. - Wyjaśnił,na co ja pokręciłam od razu głową.
-To jakiś żart?! Zjeżdzaj stąd,bo zacznę krzyczeć. - Zagroziłam,na co mój rozmówca odpowiedział śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - Nie spuszczałam z niego wzroku.
-Nie mogę. - Wzruszył ramionami. - Pilnuje cię od zawsze,dlaczego miałbym nagle przestać?
-Zaraz,jak to od zawsze? - Zmarszczyłam lekko brwi wstając z krzesła.Dopiero teraz,gdy stałam twarzą w twarz z moim towarzyszem,uzmysłowiłam sobie,że jestem od niego  kilkanaście centymetrów niższa.Ten mężczyzna wyglądał na jakieś dwadzieścia cztery,być może dwadzieścia pięć lat.Miał brązowe włosy,śnieżnobiałe zęby i średnio muskularną sylwetkę.W jego rysach twarzy kryła się jakaś dziwna tajemniczość,której nie potrafiłam wytłumaczyć.Karnacji nie miał zbyt ciemnej,ale nie był również synem młynarza.
-Od twojego poczęcia. - Odparł bez namysłu. - Więc...Jak zamierzasz zacząć list? - Jego oczy przeniosły się na pustą kartkę,w której miały być spisane wszystkie powody,dla których powinnam ze sobą skończyć. Wyraz twarzy tego chłopaka przybliżał się do zmartwienia.Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki wdech,skąd u licha tak wiele wiedział?
-Skąd wiesz? - Zdobyłam się na to pytanie dopiero po krótkiej chwili ciszy.
-Nie trudno się domyślić. - Rzekł zawiedzonym tonem. - Każdego dnia słyszę twoje samobójcze myśli - Dodał,a mnie przeszły po całym ciele ciarki.
-Jak ci na imię? - Zapytałam ignorując komentarz bruneta.
-Nie mam imienia,ale jeśli chcesz...Możesz nazywać mnie Gabriel. - Oznajmił.
-Dlaczego? - Skrzywiłam się posyłając pytający wyraz twarzy.
-Bo nazywają tak mojego brata.Poza tym...Od zawsze lubiłem to imię. - Uśmiechnął się zamyślony.
-Pierwszy raz spotykam kogoś,kto nie posiada imienia. - Dziwiłam się.
-Twoja mama też kogoś takiego poznała. - Wyznał.
-Kogo?
-Ciebie.To ona nadała ci imię. - Miał święta rację.Patrzyliśmy na siebie przez moment w milczeniu.Zdałam sobie sprawę,że strach mnie opuścił i czułam się bezpiecznie,a chyba nie powinnam,ten mężczyzna był mi obcy,a jednak czułam,jakbyśmy się znali trochę dłużej.
-Tak,to prawda. - Przyznałam ciszej.
-Masz ochotę na spacer? Chętnie przejechałbym się nad wodę. - Wyznał.
-Dlaczego miałabym z tobą pójść?
-Bo znam odpowiedzi na twoje pytania. - Posłał mi ciepły uśmiech przekonując mnie do swojej prośby. - Nie skrzywdzę cię.Zaufaj mi,a odpowiem na twoje pytania.
-W porządku,ale jak niby wyjdziemy z domu? Moja mama jest na dole. - Przypomniałam mu.
-Ty wyjdziesz sama.Spotkamy się w parku Yellow Falls. - Oświadczył.
-Jak zamierzasz wyjść? - Na mojej twarzy wymalowała się ciekawość.
-Mam swoje sposoby. - Szepnął przekonującym głosem i ominął mnie mozolnym krokiem.Odwróciłam się w jego stronę,ale już nie było dane mi go zobaczyć.Zostałam w pokoju sama.On? Ku mojemu zdziwieniu znikł,wyparował jak duch.







Spacerowaliśmy oboje po parku Yellow falls.Zazwyczaj było tam mało osób,gdyż nikt nie lubił tam przychodzić przez tragedię jaka się stała kilka lat temu.Mianowicie osmioletni chłopczyk,utopił się w jeziorze,które znajdowało się tu.Od tragedii mało kto tu zagląda.
-Dlaczego wybrałeś to miejsce?
-Ponieważ w tym miejscu jest wiele bólu i rozpaczy.Czujesz to?
-Co?
-Ból,który tu zamieszkał. - Zatrzymał się,wlepiając wzrok w jezioro nad którym się znajdowaliśmy.
-Nie jestem czarownicą. - Zaprzeczyłam ironicznie wywołując lekki śmiech u mojego kompana.
-A ja nie jestem człowiekiem.
-Owszem,jesteś. - Zmierzyłam go od stóp do czubka głowy.Gabriel miał na sobie białą koszulkę i czarne spodnie.Wyglądał na zwyczajnego chłopaka z sąsiedzctwa,a jednak wydawał się nieco tajemniczy.Kim był i dlaczego tak wiele o mnie wiedział?
-Owszem,przybrałem postać człowieka.Tak jak planowałem. - Odrzekł.
-Masz poczucie humoru. - Zaśmiałam sie. - Podobnie jak moja mama.
-To nie poczucie humoru.To prawda. - Mruknął pod nosem.Jego wzrok skupiony był na wodzie.
-Przekonaj mnie,że się mylę. - Uśmiechnęłam się szeroko.
-Jesteś tu. - Szepnął przenosząc swój szczery wzrok na moją postać. - Uśmiechasz się - Dostrzegł wpatrując się we mnie. - Ufasz mi,nie boisz się. - Jakby czytał mi w myślach.Gapiłam się na niego jak zahipnotozowana i nie potrafiłam tego wyjaśnić.Byłam tutaj z kimś kto pojawił się ni stąd ni zowąd w moim pokoju,dlaczego w ogóle tutaj byłam? Ah,bo przecież Gabriel obiecał odpowiedzieć na moje pytania.I w dodatku miał dar przekonywania.Ciekawę jaka jest tajemnica jego sztuczki,magicznie się pojawił i znikł.
-To nie sztuczka. - Odezwał się powodując u mnie pytający wyraz twarzy.
-Słyszysz moje myśli? - Zapytałam z szeroko otwartymi oczętami,na co Gabriel skinął lekko głową. - O mój Boże...Nie jesteś człowiekiem. - Spostrzegłam,ale mój towarzysz siedział cicho.Nie śpieszyło mu się do wyjaśnień. - Czemu nie powiesz wprost,kim jesteś?
-Sama powinnaś to odkryć. - Stwierdził opanowanie. - Jednego możesz być pewna.Nie zranię cię.Istnieje po to,by cię chronić,by przy tobie trwać.Nie możesz się mnie bać.
-Nie boję się. - Zaprzeczyłam.
-To dobrze.Zastanawiałaś się kiedyś,jak ma na imię twój aniołek?
-Mój co? Nie bardzo rozumiem,co masz na myśli?
-Twojego nienarodzonego dziecka. - Wyszeptał z lekkim smutkiem w głosie.
-Skąd ty...- Przeraźiłam się,Wiedział o aborcji,jakiej dokonałam.
-Nie rozważałaś imion. - Rzucił mi przed oczami kolejnym faktem.
-Nie chciałam. - Szepnęłam z łzami w oczach. - Nie chciałam go zabić. - Powtórzyłam szlochając desperacko.Gabiel chwycił mój nadgarstek i bez wątpliwości powstrzymał moje ciało przed zsuniecięm się na ziemę. - Byłam tak bardzo przerażona. - Płakałam uświadamiając sobie,jak wielki błąd popełniłam zgadzając się na usunięcie ciąży.
-Rozumiem cię. - Szeptał uśmierzającym brzmieniem swojego głosu. - Byłaś zagubiona,nie musisz mi tłumaczyć tego,ponieważ wiem,co czułaś. - Uspokajał,powoli przysunął mnie do swej piersiowej klatki utulając delikatnie. - Nie płacz już,dziecinko.
-Było niewinne,nie miałam prawa...- Wciąż roniłam łzy,które kapały na bieluśką koszulkę Gabriela. - Nie miałam prawa odbierać życia temu dziecku. - Płakałam.
-Boże przebacz jej,nie wiedziała co czyni. - Wyszpetał tuląc nadal mnie do swej ciepłej klatki piersiowej. - Ciii...Już nie szlochaj.Każda twoja łza,jest dla nas bardzo cenna.
-Ale czuje się winna. - Wyrzuciłam to z siebie odsuwając się na moment od bruneta.
-To dobrze. - Przyznał stanowczo. - Żałujesz?
-Tak. - Odparłam zgodnie z prawdą.Łzy nadal leciały ciurkiem po moich policzkach.
-Więc nie płacz,ale pojmij,że to było złe. - Zaczął nieco poważniej. - Zrozum,że czasu nie cofniesz. - Mówił otwarcie. - Znam powody tej tragedii i uczucia jakie wtedy się w tobie kłębiły,ale jeśli żałujesz,to otrzymasz przebaczenie,na jakie zasługujesz. - Oparł swoją ręke na moim ramieniu,jakby chciał dodać mi otuchy. - Nie masz pojęcia jaki ból odczuwałem,gdy twój chłopak robił ci krzywdę,ale już dawno mu przebaczyłem,ty najwyraźniej nie potrafisz. - Stwierdził zrezygowanym tonem nie spuszczając ze mnie oczu.
-To jego wina. - Wycedziłam oskarżycielsko.
-Przemawia przez ciebie złość. - Zauważył. - Ryan nie jest bez winy,ale...Ty też nie.
-A więc to moja wina,że mnie zgwałcił? - Oburzyłam się.
-Oczywiście,że nie.Winą jest to,że poddałaś się z swoim dzieckiem. - Wyznał,ale miał rację. - Przebaczenie to klucz do zrzucenia balastu jaki w sobie nosisz. - Rzekł prawdziwie. - Chcesz zakończyć życie,ale to tak jakbyś się poddała.Samobójstwo to nie wyjście,Clarie.
-Nie przeżyłeś tego co ja,więc...
-Przeżyłem - Wtrącił się w moje zdanie. - Każdą radość i każdy ból czuje,tak jak ty. - Zaznaczył pewnie. - Bo byłem i jestem tu dla ciebie.Od zawsze,Clarie.
-Bredzisz. - Wyraziłam z złością,która we mnie narastała. - Byłam tam sama. - Wyznałam z wyrzutem,czując znów słone krople płynące po moim policzku. - Nie pomogłeś mi,Gabriel.-Rzuciłam oskarżycielsko. - Dlaczego? Dlaczego byłam wtedy sama? - Wyszlochałam.
-W tym właśnie sęk,że nie byłaś. - Odparł smutno. - Wystarczy na dziś.Wróć do domu,odpocznij.
-Zostawiasz mnie? - Uniosłam głowę uświadamiając sobie,że jestem sama.Gabriel znów się ulotnił.Robił to tak szybko,że nie sposób było się zorientować kiedy.Drżenie rąk ukryłam chowając je w kieszenie. Bicie serca zagłuszyłam muzyką płynącą ze słuchawek,a łzy? Nie było ich widać,ponieważ padał deszcz.Wchodząc do domu,zdążyłam przemoknąć do suchej nitki.Luke siedział z swoim przyjacielem Zayn'em w salonie.Oboje grali na xboxie,nawet nie zwrócili uwagi,że się pojawiłam na horyzoncie.Ściągnęłam przemoknięte buty,a bluzę zostawiłam na wieszaku.Przeszłam przez salon rzucając im krótkie "Hej".
-Gdzie byłaś? - Spytał Luke grając jednocześnie padem.
-Na spacerze. - Odparłam i nie zatrzymując się,powędrowałam z salonu prosto do kuchni.
-Hej kochanie,co ty taka mokra? - Zauważyła mama dotykając moich mokrych włosów.
-Spacer. - Wyjaśniłam i zmusiłam się do szybkiego uśmiechu.
-No wreszcie.- Rozpromieniła się. - Wyszłaś z domu.To już coś. - Posłała mi uśmiech i ucałowała czubek głowy. - Zrobię ci coś do jedzenia.
-Dzięki mamo. - Powiedziałam i wyjęłam z lodówki zimną wodę. - Zaraz przyjdę. - Po czym wyszłam z kuchni.Pośpiesznie udałam się schodami do swojego pokoju.Nim otworzyłam do niego drzwi,dostrzegłam,że pod nimi coś leży.Kucnęłam powoli,siegając po kopertę zaadresowaną do mnie.
Znalazłszy się w swoich czterech ścianach,spokojnie zamknęłam drzwi.W ciszy odczytałam zawartość koperty.

"Przebacza się nie dla dobra osoby, która nas skrzywdziła, ale dla samego siebie."


Twój Anioł Stróż

Zerknęłam jeszcze kilka razy na tekst,który widniał na kartce.Uśmiechnęłam się w duchu starając sobie to wszystko poukładać.Chyba komuś zależy na mnie.

_______________________________________________________


















































Komentarze

Popularne posty