Rozdział siódmy "Nie umiałam odnaleźć się w tym świecie."
Świtało już,kiedy zasnęłam.Przez pół nocy nie mogłam zmrużyć oka,bo myślałam o nim i o tym,że wyjeżdża,że...Straciłam swoją szansę.Obudziło mnie pukanie do drzwi.Zerknęłam na zegarek.Była dziewiąta,więc to pewnie przyszła mama, żeby zawołać mnie na śniadanie.
-Chce jeszcze spać! - Zawołałam, po czym usłyszałam z przedpokoju odgłos oddalających się kroków.
Byłam przybita.Byłam w dołku,a Gabriela nie było.Dlaczego wtedy,gdy go naprawde potrzebowałam...Nie pojawiał się? Cały on.Mój osobisty Anioł Stróż.
Pościeliłam mozolnie łóżko,a potem usiadłam przy biurku i chwyciłam swoją pustą kartkę,na której jeszcze niedawno miałam zapisać powody,zakończenia swojej egzystencji.
-Odłóż to. - Poprosił Gabriel.
-Nie. - Syknęłam.
-Clarie...
-Nie było cie. - Wytknęłam mu z lekkim zdenerwowaniem.
-I będziesz się teraz złościć? Jak małe dziecko. - Uznał spokojnie.
-Słucham? - Spojrzałam na niego spod byka. - Potrzebowałam cię wczoraj,a ty...
-Clarie,posłuchaj się. - Przerwał mi. - Nie jesteś egoistką,więc nie zachowuj się tak. - Zwrócił mi uwagę.Nadal był spokojny i opanowany,zawsze mu tego zazdrościłam.
-Wiedziałeś o tym. - Zaczęłam. - Wiedziałeś,że Zayn wyjeżdża! - Krzyknęłam poirytowana.
-Owszem,wiedziałem. - Przyznał. - Ale uznałem,że to on ci powinien o tym powiedzieć.
-Jak mogłeś...To przede mną zataić? - Spytałam łamliwym głosikiem.
-Przykro mi. - Szepnął.
-Co? - Zmarszczyłam czoło patrząc na mojego rozmówcę.
-Nie mogłaś wiedzieć. - Uprzedził pół głosem. - Jesteś człowiekiem,nie aniołem. - Wzruszył ramionami,a jego twarz stała się nieco bardziej kamienna.
-Ale ty nim jesteś! - Syknęłam. - Gdybyś mi powiedział wcześniej...Może miała bym szansę go zatrzymać.Być może wszystko...Potoczyło by się inaczej. - Szepnęłam z żalem w głosie.
-Takie było przeznaczenie i nikt nie mógł go zmienić.Z niektórymi rzeczami trzeba się pogodzić.Nie masz na nie wpływu i jedyne,co możesz zrobić,to je zaakceptować.
-To nie fair. - Warknęłam bezsilnie. - To nie jest sprawiedliwe... - Czułam,że słone łzy lecą mi po moich policzkach.Czułam się okropnie.
-Bądź silna. - Poprosił troskliwym głosem. - Proszę Clarie,bądź silna i nie poddawaj się.
-Nie potrafię.To...Boli. - Mruknęłam smutnie.
-Obiecuje,że przestanie. - Zapewnił. - Ale obiecaj mi...Że odłożysz te powody w kąt.Obiecaj.
-Nie wiem,czy chcę. - Pokręciłam głową i schowałam twarz w dłoniach.
-Clarie,obiecaj mi....Że odłożysz te powody zakończenia twojej egzystencji w kąt.Proszę,przysięgnij mi.Zrób to dla mnie. - Błagał z troską.
-Czemu tak bardzo ci zależy? - Spojrzałam na bruneta.
-Jeśli podejmiesz decyzję i się poddasz...Boję się,że nie zdążę ci pomóc. - Szepnął zawiedziony. - Więc prosze...Nie uciekaj do tak drastycznej decyzji.Clarie...
-Chcę być sama. - Wtrąciłam. - Muszę...Pomyśleć w samotności. - Zamknęłam oczy.Siedziałam tak dobre pare sekund.Jak tylko otworzyłam,zorientowałam się,że Gabriel uszanował moją prośbę,znikł z moich oczu.
-Hej siostra. - Do pokoju wszedł Luke z tacą w rękach.
-Nie umiesz pukać? - Warknęłam.
-Uuu,ktoś tu ma zły humor. - Zauważył. - Przyniosłem ci śniadanko,nie cieszysz się? - Położył tacę na której był talerz z jajecznicą i sokiem pomarańczowym.
-Za co to? - Spytałam nieco milszym tonem.
-Chciałem być miły. - Przyznał z szerokim uśmiechem na twarzy. - No i oczywiście,chciałem wypytać przy okazji o Zayn'a. - Usiadł na moim łóżku.
-Bardzo zabawne. - Wyrecytowałam sarkastycznie. - Nic ciekawego się nie dowiesz.
-Nie? To jakim cudem,mój kumpel...chciał z tobą gadać? - Uniósł z niedowierzaniem brwi.
-Powiedział,że wyjeżdża. - Wyzanłam szczerze.
-Czyli to o to chodziło. - Zaśmiał się. - Myślał,że pewnie się ucieszysz.
-Taa...skaczę z radości. - Wyraziłam ironicznie po czym zabrałam się do jedzenia jajecznicy.
-Mam nadzieje,że nic przede mną nie ukrywacie.Czasami odnoszę takie wrażnie. - Stwierdził nieco rozbawiony. - Jedno jest pewne,nie przepadasz za nim,więc...
-A ty? - Przerwałam mu. - Nie będzisz tęsknił za swoim kumplem? - Spytałam z pełną buzią jedzenia.Nie chciałam poruszać tematu,jaki zaczął Luke.
-Będziemy się odwiedzać. - Zapewnił pewnie. - Clarie...Ostatnio widziałem się z byłą Zayn'a.Dlaczego Jessica jest o ciebie zazdrosna? Wiesz coś o tym?
-Co? - Przełknęłam szybko to,co miałam w buzi i spojrzałam zdziwiona na swojego brata.
-Ostatnio mi wytknęła,że jesteś jednym z powodów rozpadu związku...Jej z Zayn'em.Była wściekła. - Poinformował wlepiając we mnie swój podejrzliwy wzrok. - O czymś nie wiem,siostrzyczko? - Przełknęłam ślinę,szukając w głowie,jakiejś szybkiej i dobrej wymówki.
-Jest zazdrosna? Niby dlaczego miałaby być? - Zapytałam nerwowo.
-Clarie...
-Nic o tym nie wiem. - Wzruszyłam ramionami.
-Daj spokój...Nie jestem głupcem i wiem,że coś jest na rzeczy. - Wstał z łóżka. - Muszę już lecieć,ale...Wrócimy do tej rozmowy,a ty ładnie i grzecznie mi wszystko wyjaśnisz.I nie będziesz kłamać,siostrzyczko. - Uprzedził. - Jestem twoim bratem.Nie zapominaj o tym.
-Luke...Nie mogę o tym mówić. - Powiedziałam zrezygnowanie.
-Cóż,to samo usłyszałem od Zayn'a,który poniekąd chce wyjechać,właśnie przez to.Wiesz coś o tym,ale nic nie chcesz mówić. - Zarzucił mi - Mam dość waszych kłamstw.
-Całowaliśmy się. - Wyrzucił głos dobiegający z koryatarza.W tym momencie usłyszałam kroki zbliżające się do mojej sypialni.W drzwiach pokoju pojawił się Zayn.Popatrzył na mojego brata,który zaniemówił na moment,zszokowan jego wyzanieniem.
-Czy ty powiedziałeś, że się całowaliście?- Zapytał nagle Luke, jakby dopiero teraz dotarła do niego ta informacja.
-Tak. - Potwierdził jego przyjaciel. - Całowałem twoją siostrę. - Przyznał ponownie Zayn,a ja miałam go ochotę udusić,za jego szlachetną szczerość.Cholera,przeklęty Zayn.
-Myślałem,że traktujesz ją jak siostrę.A tymczasem...Takie macie przede mną sekrety? - Mój brat nie ukrywał złości. - Ufałem ci,Zayn...Czemu mnie okłamałeś? Nic mi nie powiedziałeś.
-Luke... - Zayn i ja wymieniliśmy się spojrzeniami. - To ja... - Zaczęłam. - Poprosiłam,żeby nic nie mówił. - Wyznałam cicho.
-Że co? - Zmarszczył czoło patrząc na mnie rozczarowany moim postępowaniem.
-Możemy porozmawiać o tym...Później? - Było mi głupio.
-Nie - Zaprotestował automatycznie. - Chcę teraz.Zayn...- Spojrzał na niego. - Mieliśmy zasadę.Nie tykamy swoich sióstr,pamiętasz? Mieliśmy umowę! - Przypomniał mu.
-Przepraszam...Twoja siostra jest... - Próbował się tłumaczyć.
-Tak podobna do twojej eks,że musiałeś ją zaliczyć?! - Uniósł głos.
-Luke,przestać! - Krzyknęłam.
-Co przestań!? - Warknął. - Nie ufam już mu. - Syknął z pogardą w głosie. - I nie wiem,czy ufam też tobie,Clarie. - Dodał z żalem.Czułam,że sytuacja jest coraz bardziej napięta.
-Nic złego się nie stało,Luke... - Uspokoił go Zayn.
-Pieprzyliście się? Tak...? Dołączyłaś do jego listy dziwek,jakie zalicza każdego dnia! - Krzyknął patrząc na mnie groźnym wzrokiem.Czas stanął dla mnie w miejscu. - Jak mogłaś być tak naiwna? Taka głupia? Myślałem,że mam mądrą i rozsądną siostrę. - Wytknął oskarżycielsko.Miałam zaszklanione oczy.Nie mogłam uwierzyć w to,co słyszę.
-Stary...Uspokój się,przecież... - Zaczął Zayn,ale Luke nie pozwolił mu dokończyć.
-Spieprzaj stąd. - Fuknął do niego,mierząc jego osobę złowrogim spojrzeniem.
-Luke,proszę... - Szepnęłam łamliwym głosem,powstrzymując się od płaczu.
-Myślałem, że się tak nie zachowasz, że nie rzucisz się na niego jak te wszystkie dziwki, a jednak! - Automatycznie wstałam i uderzyłam swojego brata z liścia.
-Nie pieprzyłam się z nim! - Wykrzyczałam,a po chwili wybuchnęłam płaczem.Zapadła cisza.Zayn spuścił głowę,a Luke stał jak wryty przyglądając mi się jak placze.
-Clarie...
-Tak,całowaliśmy. - Przyznałam z płaczem. - Ale nigdy ni..Nie pieprzyłam się z twoim przyjacielem. - Wycedziłam z szlochem.
-Clarie... - Szepnął po chwili,zdając sobie sprawę,że przegiął.
-Wyjdź. - Rozkazałam ocierając z mojej twarzy łzy.
-Nie powinienem był reago..
-Nie powinieneś. - Syknęłam. - A teraz...Wyjdź. - Powtórzyłam. - Wyjdźcie oboje. - Wydukałam smutna i jednocześnie zła.Minęło kilka sekund,zanim chłopacy opuścili mój pokój.Gdy zostałam sama,naprawdę miałam dość wszystkiego.Usiadłam bezradnie na łóżko.Poczułam czyjąś ręke na swoim nadgarstku.Uniosłam głowę,a moim oczom ukazał się Gabriel.Na jego twarzy wymalowało się współczucie.Delikatnie się przybliżył i tak po prostu mnie przytulił.Milczeliśmy,przynajmniej przez jakąś krótką chwilę.
-Jestem tu. - Szepnął,gdy spoczywałam wtulona w jego barki. - Nie zostawię cię. - Zapewnił.
-Pomyślałem,że ci się przyda. - Powiedział Nathan,stawiając kubek z gorącą herbatą na stole.Mieliśmy chłodny wieczór,a ja tkwiłam u niego w domu,na korepetycjach z chemii.Od kłótni z moim braciszkiem,minęły dwa dni i nadal nie odzywałam się do niego.Robiłam wszystko,żeby jak najmniej przesiadywać w domu,bo wtedy miałam większe szanse,na niezobaczenie go.Nie miałam ochoty jak narazie gadać z Luk'iem,który mnie jeszcze nie przeprosił.Zayn zdążył to zrobić,co prawda telefonicznie,ale przprosił,za tamtą sytuację.
-Dziękuje. - Posłałam mu wdzięczny uśmiech.
-Dobrze,więc zacznijmy. - Usiadł obok mnie przy stole i otworzył podręcznik z chemii. - Co wiesz o izotopach? - Zapytał i spokojnie czekał aż odpowiem.
-To odmienne postacie atomów pierwiastka chemicznego, różniące się liczbą neutronów w jądrze. - Wynuciłam to wręcz,powodując na twarzy nauczyciela zadowolony uśmiech.
-Świetnie.Spróbuj zrobić to zadanie samodzielnie. - Poprosił i wskazał palcem treść ćwiczenia.Pierwsze ćwiczenie poszło mi całkiem nieźle.Gorzej było z drugim.Trudno było mi się skupić.Nie potrafiłam zebrać myśli i niestety wiedziałam dlaczego.
-Nie wiem. - Syknęłam nieco poirytowana. - Nic już nie wiem. - Schowałam twarz w dłoniach.
-Clarie,co się dzieje? - Spytał widząc,że nie daje sobie rady z banalnym zadaniem.
-Dzisiejsze korepetycje...Nie były chyba dobrym pomysłem. - Przyznałam nieśmiało.
-Rozumiem.Nie masz dnia. - Zauważył,na co ja wzruszyłam ramionami.-Chcesz o tym pogadać? - Zapytał ostrożnie.
-Nie sądzę,że chcesz słuchać o moich sprawach sercowych. - Ząśmiałam się nerwowo i upiłam szybko łyk herbaty.
-Czasami lepiej jest pogadać z kimś,kto jest nieco bardziej doświadczony. - Mruknął.
-Może kiedyś ci opowiem,ale...Jak narazie wolę skupić się na chemii. - Ucięłam.
-A potrafisz? Bo dziś coś jesteś rozkojarzona. - Dostrzegł.Patrzył na mnie,a ja poczułam ciarki.Jego wzrok nie był taki jak zazwyczaj.Było w nim coś innego.Coś jak troska? Tak,ten człowiek zdawał wrażenie odrobinę zatroskanego,wygląda na to,że to jedna z jego cech.
-Nie powinnam ci tego mówić. - Zaczęłam po chwili ciszy. - Pokłóciłam się z bratem,bo...Zadurzyłam się w jego kumplu. - Wyznałam nieśmiało.
-Miłość bywa bardziej skomplikowana,niż by nam się mogło wydawać. - Stwierdził. - Ale...Szczera rozmowa pomaga. - Dodał i zamknął podręcznik z chemii.
-To nie jest takie łatwe. - Wykrztusiłam w końcu.
-Właśnie,że jest.Musimy mówić otwarcie o tym,co nas boli.To jedyny sposób na rozwiązanie problemu,który siedzi zazwyczaj tutaj. - Popukał się palcem po skroni.
-Może. - Wymamrotałam. - Może masz rację. - Wstałam od stołu. - Chyba już pora na mnie.
-Porozmawiaj z bratem. - Doradził. - Kłótnie nic dobrego nie przynoszą.
-Spróbuje. - Skinęłam głową i poczłapałam do wyjścia.Owson ruszył za mną.
Minęła dziewiętnasta.Weszłam powoli i cicho do domu.Zamknęłam drzwi,a na moim widoku stanął Jack.Zmierzył mnie wzrokiem.Ściagnęłam skórzanę kurtkę i odwiesiłam ją na wieszak.Powoli ruszyłam w stronę salonu,ale usłyszałam za plecami głos Jack'a.
-Poczekaj. - Rozkazał.Powoli się odwróciłam i uniosłam wzrok na jego niezbyt zadowolony wyraz twarzy. - Twoja mama musiała zostać dziś na dyżurze. - Oświadczył.
-Tak,mówiła mi,że jej dziś nie będzie. - Przytaknęłam łagodnie.
-Pokłociłaś się z Luk'iem? - Zapytał tak nagle.
-Skąd wiesz? - Zmarszczyłam nieco bardziej brwi.
-Słyszałem skrawek waszej rozmowy. - Wyznał nieco ciszej i zmrużył oczy,uważnie mi się przyglądając.
-No cóż... - Spuściłam wzrok.
-Ma rację. - Palnął pewnie.
-Jack,nic nie rozumiesz. - Zaczęłam.Chciałam to wyjaśnić.
-Rozumiem. - Wtrącił szybko.Jack nigdy za mną nie przepadał.Uważał,że nic nie potrafię osiągnąć,sądził,że Luke jest lepszy ode mnie.Momentami miałam wrażenie,że ma rację.Jack przeszedł do kuchni,a po chwili wyszedł z niej z kopertą w swoich rękach.Miał zamiar mi chyba coś powiedzieć. - Nie sądziłem,że możesz taka być...Dopóki nie otrzymałem tych zdjęć. - Potrząsnął kopertą. - Ktoś je przysłał pod nasz adres.Prawdopodobnie wiesz kto.
-Jack,co to są za zdjęcia? - Spytałam nieco przerażona.
-Śmiało,zobacz. - Podał mi zdenerwowany kopertę.Chwyciłam ją ,pośpiesznie otworzyłam i wyciągnęłam fotografie.Były tam cztery zdjęcia.Moje zdjęcia w bieliźnie,a nawet pół nagie zdjęcia.Wiedziałam kto je robił.Ryan...Gdy jeszcze byliśmy razem.To były fotografie,które zrobił mi podczas snu,zaraz po tym jak się poraz pierwszy kochaliśmy.To właśnie tymi zdjęciami,szantażował mnie,abym usunęła ciążę.Zgodziłam się,bo nie chciałam,żeby świat je ujrzał.Bałam się tak bardzo upokorzenia,że zgodziłam się na aborcję.Jak mógł to zrobić?
-Jack... - Szepnęłam i zamknęłam oczy,pragnąć by ta chwila,gdy paliłam się z wstydu,skończyła się.
-Masz mi coś do powiedzenia? - Warknął pod nosem. - Puszczałaś się?
-Nie,to nie tak.Ryan zrobił mi te zdjęcia...Gdy byliśmy razem. - Wyjaśniłam bezsilnym tonem głosu.
-Pozwoliłaś na to!? - Uniósł się.
-Oczywiście,że nie! Spałam.Myślałam,że je usunął. - Wymamrotałam załamana.
-Jak mogłaś być tak naiwna?! Zachowujesz się jak zdzira! - Krzyknął. - Reputacja twojej rodziny...Twojej mamy, zostanie zrujnowana! - Wydarł się. - A głównym powodem będziesz ty! Nie zdałaś klasy,nie masz dobrych ocen,musisz chodzić na jakieś pieprzone korepetycje i nawet nie masz koleżanek! - Wyrzucił mi oskarżycielsko. - A teraz to! - Fuknął rozwścieczony. - Pół nagie zdjęcia...Miałem o tobie inne zdanie ,Clarie. - Powiedział rozczarowany. - Szkoda mi twojej mamy.Jedno dziecko jej nie wyszło. - Wysyczał zły.
-Ja...Nie chciałam tego. - Wydukałam czując,że łzy znów cisną się do moich oczu.
-Nie chciałaś? - Popatrzył na mnie jak na idiotkę. - Każdy jest kowalem swojego losu,Clarie.Jak sobie pościelisz,tak się wyśpisz. - Cały drżał ze wściekłości.Wiedzałam,że zawalałam na każdym kroku.Cokolwiem bym nie robiła,jakkolwiek bym się nie starała,zawsze i tak wychodziło źle.Czułam się okropnie,jak totalne zero. - Mogłabyś chociaż iść do jakiejś pracy.Weekendy masz wolne,ale wolisz je przesiedzieć w domu. - Obwinił mnie. - Nie chcesz się zatrudnić,bo jesteś tak beznadziejna,że pewnie wyrzucili by cię po pierwszym dniu! - Krzyczał,a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię,ale...Miał rację.Nie wierzyłam w siebie.Bałam się,że i w pracy będę popełniać błędy i wyjdę jak zwykle na idiotkę.Strach mnie blokował,co powodowało,że nawet pójście to pracy,było wielką poprzeczką,której nie umiałam przeskoczyć.Czy byłam aż tak bardzo beznadziejna?
-Obiecuje,że zatrudnię się gdzieś na weekend. - Zapewniłam cichym głosem. - Ale proszę...Nie krzycz już. - Poprosiłam z apatią.
-To zacznij robić coś pożytecznego! - Nakazał patrząc na mnie gróźnie. - I lepiej porozmawiaj z tym swoim byłym chłopakiem.Załatw to.Nie chcę,żeby takie zdjęcia lądowały w naszej skrzynce pocztowej.Jeśli to się powtórzy...Powiem twojej mamie! - Ostrzegł zły.
-To się nie powtórzy. - Wymamrotałam i z spuszczną głową udałam się do swojego pokoju na górę.Nie zdążyłam wyjaśnić mojej wersji.Jack pewnie myśli,że jestem puszczalską panną,która dała się omotać jakiemuś chłopakowi.A być może tak właśnie było?
Uroniłam kilka łez,pytając się siebie już setny raz "Co ja tu robię?".Nie umiałam odnaleźć się w tym świecie.Byłam w każdej dziedzinie życia beznadziejna.Egzystencja pasożytów,chyba nikomu na świecie nie jest, nigdy nie była potrzebna i nigdy nie będzie.
____________________________________________________________________________________________________________________
'
-Chce jeszcze spać! - Zawołałam, po czym usłyszałam z przedpokoju odgłos oddalających się kroków.
Byłam przybita.Byłam w dołku,a Gabriela nie było.Dlaczego wtedy,gdy go naprawde potrzebowałam...Nie pojawiał się? Cały on.Mój osobisty Anioł Stróż.
Pościeliłam mozolnie łóżko,a potem usiadłam przy biurku i chwyciłam swoją pustą kartkę,na której jeszcze niedawno miałam zapisać powody,zakończenia swojej egzystencji.
-Odłóż to. - Poprosił Gabriel.
-Nie. - Syknęłam.
-Clarie...
-Nie było cie. - Wytknęłam mu z lekkim zdenerwowaniem.
-I będziesz się teraz złościć? Jak małe dziecko. - Uznał spokojnie.
-Słucham? - Spojrzałam na niego spod byka. - Potrzebowałam cię wczoraj,a ty...
-Clarie,posłuchaj się. - Przerwał mi. - Nie jesteś egoistką,więc nie zachowuj się tak. - Zwrócił mi uwagę.Nadal był spokojny i opanowany,zawsze mu tego zazdrościłam.
-Wiedziałeś o tym. - Zaczęłam. - Wiedziałeś,że Zayn wyjeżdża! - Krzyknęłam poirytowana.
-Owszem,wiedziałem. - Przyznał. - Ale uznałem,że to on ci powinien o tym powiedzieć.
-Jak mogłeś...To przede mną zataić? - Spytałam łamliwym głosikiem.
-Przykro mi. - Szepnął.
-Co? - Zmarszczyłam czoło patrząc na mojego rozmówcę.
-Nie mogłaś wiedzieć. - Uprzedził pół głosem. - Jesteś człowiekiem,nie aniołem. - Wzruszył ramionami,a jego twarz stała się nieco bardziej kamienna.
-Ale ty nim jesteś! - Syknęłam. - Gdybyś mi powiedział wcześniej...Może miała bym szansę go zatrzymać.Być może wszystko...Potoczyło by się inaczej. - Szepnęłam z żalem w głosie.
-Takie było przeznaczenie i nikt nie mógł go zmienić.Z niektórymi rzeczami trzeba się pogodzić.Nie masz na nie wpływu i jedyne,co możesz zrobić,to je zaakceptować.
-To nie fair. - Warknęłam bezsilnie. - To nie jest sprawiedliwe... - Czułam,że słone łzy lecą mi po moich policzkach.Czułam się okropnie.
-Bądź silna. - Poprosił troskliwym głosem. - Proszę Clarie,bądź silna i nie poddawaj się.
-Nie potrafię.To...Boli. - Mruknęłam smutnie.
-Obiecuje,że przestanie. - Zapewnił. - Ale obiecaj mi...Że odłożysz te powody w kąt.Obiecaj.
-Nie wiem,czy chcę. - Pokręciłam głową i schowałam twarz w dłoniach.
-Clarie,obiecaj mi....Że odłożysz te powody zakończenia twojej egzystencji w kąt.Proszę,przysięgnij mi.Zrób to dla mnie. - Błagał z troską.
-Czemu tak bardzo ci zależy? - Spojrzałam na bruneta.
-Jeśli podejmiesz decyzję i się poddasz...Boję się,że nie zdążę ci pomóc. - Szepnął zawiedziony. - Więc prosze...Nie uciekaj do tak drastycznej decyzji.Clarie...
-Chcę być sama. - Wtrąciłam. - Muszę...Pomyśleć w samotności. - Zamknęłam oczy.Siedziałam tak dobre pare sekund.Jak tylko otworzyłam,zorientowałam się,że Gabriel uszanował moją prośbę,znikł z moich oczu.
-Hej siostra. - Do pokoju wszedł Luke z tacą w rękach.
-Nie umiesz pukać? - Warknęłam.
-Uuu,ktoś tu ma zły humor. - Zauważył. - Przyniosłem ci śniadanko,nie cieszysz się? - Położył tacę na której był talerz z jajecznicą i sokiem pomarańczowym.
-Za co to? - Spytałam nieco milszym tonem.
-Chciałem być miły. - Przyznał z szerokim uśmiechem na twarzy. - No i oczywiście,chciałem wypytać przy okazji o Zayn'a. - Usiadł na moim łóżku.
-Bardzo zabawne. - Wyrecytowałam sarkastycznie. - Nic ciekawego się nie dowiesz.
-Nie? To jakim cudem,mój kumpel...chciał z tobą gadać? - Uniósł z niedowierzaniem brwi.
-Powiedział,że wyjeżdża. - Wyzanłam szczerze.
-Czyli to o to chodziło. - Zaśmiał się. - Myślał,że pewnie się ucieszysz.
-Taa...skaczę z radości. - Wyraziłam ironicznie po czym zabrałam się do jedzenia jajecznicy.
-Mam nadzieje,że nic przede mną nie ukrywacie.Czasami odnoszę takie wrażnie. - Stwierdził nieco rozbawiony. - Jedno jest pewne,nie przepadasz za nim,więc...
-A ty? - Przerwałam mu. - Nie będzisz tęsknił za swoim kumplem? - Spytałam z pełną buzią jedzenia.Nie chciałam poruszać tematu,jaki zaczął Luke.
-Będziemy się odwiedzać. - Zapewnił pewnie. - Clarie...Ostatnio widziałem się z byłą Zayn'a.Dlaczego Jessica jest o ciebie zazdrosna? Wiesz coś o tym?
-Co? - Przełknęłam szybko to,co miałam w buzi i spojrzałam zdziwiona na swojego brata.
-Ostatnio mi wytknęła,że jesteś jednym z powodów rozpadu związku...Jej z Zayn'em.Była wściekła. - Poinformował wlepiając we mnie swój podejrzliwy wzrok. - O czymś nie wiem,siostrzyczko? - Przełknęłam ślinę,szukając w głowie,jakiejś szybkiej i dobrej wymówki.
-Jest zazdrosna? Niby dlaczego miałaby być? - Zapytałam nerwowo.
-Clarie...
-Nic o tym nie wiem. - Wzruszyłam ramionami.
-Daj spokój...Nie jestem głupcem i wiem,że coś jest na rzeczy. - Wstał z łóżka. - Muszę już lecieć,ale...Wrócimy do tej rozmowy,a ty ładnie i grzecznie mi wszystko wyjaśnisz.I nie będziesz kłamać,siostrzyczko. - Uprzedził. - Jestem twoim bratem.Nie zapominaj o tym.
-Luke...Nie mogę o tym mówić. - Powiedziałam zrezygnowanie.
-Cóż,to samo usłyszałem od Zayn'a,który poniekąd chce wyjechać,właśnie przez to.Wiesz coś o tym,ale nic nie chcesz mówić. - Zarzucił mi - Mam dość waszych kłamstw.
-Całowaliśmy się. - Wyrzucił głos dobiegający z koryatarza.W tym momencie usłyszałam kroki zbliżające się do mojej sypialni.W drzwiach pokoju pojawił się Zayn.Popatrzył na mojego brata,który zaniemówił na moment,zszokowan jego wyzanieniem.
-Czy ty powiedziałeś, że się całowaliście?- Zapytał nagle Luke, jakby dopiero teraz dotarła do niego ta informacja.
-Tak. - Potwierdził jego przyjaciel. - Całowałem twoją siostrę. - Przyznał ponownie Zayn,a ja miałam go ochotę udusić,za jego szlachetną szczerość.Cholera,przeklęty Zayn.
-Myślałem,że traktujesz ją jak siostrę.A tymczasem...Takie macie przede mną sekrety? - Mój brat nie ukrywał złości. - Ufałem ci,Zayn...Czemu mnie okłamałeś? Nic mi nie powiedziałeś.
-Luke... - Zayn i ja wymieniliśmy się spojrzeniami. - To ja... - Zaczęłam. - Poprosiłam,żeby nic nie mówił. - Wyznałam cicho.
-Że co? - Zmarszczył czoło patrząc na mnie rozczarowany moim postępowaniem.
-Możemy porozmawiać o tym...Później? - Było mi głupio.
-Nie - Zaprotestował automatycznie. - Chcę teraz.Zayn...- Spojrzał na niego. - Mieliśmy zasadę.Nie tykamy swoich sióstr,pamiętasz? Mieliśmy umowę! - Przypomniał mu.
-Przepraszam...Twoja siostra jest... - Próbował się tłumaczyć.
-Tak podobna do twojej eks,że musiałeś ją zaliczyć?! - Uniósł głos.
-Luke,przestać! - Krzyknęłam.
-Co przestań!? - Warknął. - Nie ufam już mu. - Syknął z pogardą w głosie. - I nie wiem,czy ufam też tobie,Clarie. - Dodał z żalem.Czułam,że sytuacja jest coraz bardziej napięta.
-Nic złego się nie stało,Luke... - Uspokoił go Zayn.
-Pieprzyliście się? Tak...? Dołączyłaś do jego listy dziwek,jakie zalicza każdego dnia! - Krzyknął patrząc na mnie groźnym wzrokiem.Czas stanął dla mnie w miejscu. - Jak mogłaś być tak naiwna? Taka głupia? Myślałem,że mam mądrą i rozsądną siostrę. - Wytknął oskarżycielsko.Miałam zaszklanione oczy.Nie mogłam uwierzyć w to,co słyszę.
-Stary...Uspokój się,przecież... - Zaczął Zayn,ale Luke nie pozwolił mu dokończyć.
-Spieprzaj stąd. - Fuknął do niego,mierząc jego osobę złowrogim spojrzeniem.
-Luke,proszę... - Szepnęłam łamliwym głosem,powstrzymując się od płaczu.
-Myślałem, że się tak nie zachowasz, że nie rzucisz się na niego jak te wszystkie dziwki, a jednak! - Automatycznie wstałam i uderzyłam swojego brata z liścia.
-Nie pieprzyłam się z nim! - Wykrzyczałam,a po chwili wybuchnęłam płaczem.Zapadła cisza.Zayn spuścił głowę,a Luke stał jak wryty przyglądając mi się jak placze.
-Clarie...
-Tak,całowaliśmy. - Przyznałam z płaczem. - Ale nigdy ni..Nie pieprzyłam się z twoim przyjacielem. - Wycedziłam z szlochem.
-Clarie... - Szepnął po chwili,zdając sobie sprawę,że przegiął.
-Wyjdź. - Rozkazałam ocierając z mojej twarzy łzy.
-Nie powinienem był reago..
-Nie powinieneś. - Syknęłam. - A teraz...Wyjdź. - Powtórzyłam. - Wyjdźcie oboje. - Wydukałam smutna i jednocześnie zła.Minęło kilka sekund,zanim chłopacy opuścili mój pokój.Gdy zostałam sama,naprawdę miałam dość wszystkiego.Usiadłam bezradnie na łóżko.Poczułam czyjąś ręke na swoim nadgarstku.Uniosłam głowę,a moim oczom ukazał się Gabriel.Na jego twarzy wymalowało się współczucie.Delikatnie się przybliżył i tak po prostu mnie przytulił.Milczeliśmy,przynajmniej przez jakąś krótką chwilę.
-Jestem tu. - Szepnął,gdy spoczywałam wtulona w jego barki. - Nie zostawię cię. - Zapewnił.
-Pomyślałem,że ci się przyda. - Powiedział Nathan,stawiając kubek z gorącą herbatą na stole.Mieliśmy chłodny wieczór,a ja tkwiłam u niego w domu,na korepetycjach z chemii.Od kłótni z moim braciszkiem,minęły dwa dni i nadal nie odzywałam się do niego.Robiłam wszystko,żeby jak najmniej przesiadywać w domu,bo wtedy miałam większe szanse,na niezobaczenie go.Nie miałam ochoty jak narazie gadać z Luk'iem,który mnie jeszcze nie przeprosił.Zayn zdążył to zrobić,co prawda telefonicznie,ale przprosił,za tamtą sytuację.
-Dziękuje. - Posłałam mu wdzięczny uśmiech.
-Dobrze,więc zacznijmy. - Usiadł obok mnie przy stole i otworzył podręcznik z chemii. - Co wiesz o izotopach? - Zapytał i spokojnie czekał aż odpowiem.
-To odmienne postacie atomów pierwiastka chemicznego, różniące się liczbą neutronów w jądrze. - Wynuciłam to wręcz,powodując na twarzy nauczyciela zadowolony uśmiech.
-Świetnie.Spróbuj zrobić to zadanie samodzielnie. - Poprosił i wskazał palcem treść ćwiczenia.Pierwsze ćwiczenie poszło mi całkiem nieźle.Gorzej było z drugim.Trudno było mi się skupić.Nie potrafiłam zebrać myśli i niestety wiedziałam dlaczego.
-Nie wiem. - Syknęłam nieco poirytowana. - Nic już nie wiem. - Schowałam twarz w dłoniach.
-Clarie,co się dzieje? - Spytał widząc,że nie daje sobie rady z banalnym zadaniem.
-Dzisiejsze korepetycje...Nie były chyba dobrym pomysłem. - Przyznałam nieśmiało.
-Rozumiem.Nie masz dnia. - Zauważył,na co ja wzruszyłam ramionami.-Chcesz o tym pogadać? - Zapytał ostrożnie.
-Nie sądzę,że chcesz słuchać o moich sprawach sercowych. - Ząśmiałam się nerwowo i upiłam szybko łyk herbaty.
-Czasami lepiej jest pogadać z kimś,kto jest nieco bardziej doświadczony. - Mruknął.
-Może kiedyś ci opowiem,ale...Jak narazie wolę skupić się na chemii. - Ucięłam.
-A potrafisz? Bo dziś coś jesteś rozkojarzona. - Dostrzegł.Patrzył na mnie,a ja poczułam ciarki.Jego wzrok nie był taki jak zazwyczaj.Było w nim coś innego.Coś jak troska? Tak,ten człowiek zdawał wrażenie odrobinę zatroskanego,wygląda na to,że to jedna z jego cech.
-Nie powinnam ci tego mówić. - Zaczęłam po chwili ciszy. - Pokłóciłam się z bratem,bo...Zadurzyłam się w jego kumplu. - Wyznałam nieśmiało.
-Miłość bywa bardziej skomplikowana,niż by nam się mogło wydawać. - Stwierdził. - Ale...Szczera rozmowa pomaga. - Dodał i zamknął podręcznik z chemii.
-To nie jest takie łatwe. - Wykrztusiłam w końcu.
-Właśnie,że jest.Musimy mówić otwarcie o tym,co nas boli.To jedyny sposób na rozwiązanie problemu,który siedzi zazwyczaj tutaj. - Popukał się palcem po skroni.
-Może. - Wymamrotałam. - Może masz rację. - Wstałam od stołu. - Chyba już pora na mnie.
-Porozmawiaj z bratem. - Doradził. - Kłótnie nic dobrego nie przynoszą.
-Spróbuje. - Skinęłam głową i poczłapałam do wyjścia.Owson ruszył za mną.
Minęła dziewiętnasta.Weszłam powoli i cicho do domu.Zamknęłam drzwi,a na moim widoku stanął Jack.Zmierzył mnie wzrokiem.Ściagnęłam skórzanę kurtkę i odwiesiłam ją na wieszak.Powoli ruszyłam w stronę salonu,ale usłyszałam za plecami głos Jack'a.
-Poczekaj. - Rozkazał.Powoli się odwróciłam i uniosłam wzrok na jego niezbyt zadowolony wyraz twarzy. - Twoja mama musiała zostać dziś na dyżurze. - Oświadczył.
-Tak,mówiła mi,że jej dziś nie będzie. - Przytaknęłam łagodnie.
-Pokłociłaś się z Luk'iem? - Zapytał tak nagle.
-Skąd wiesz? - Zmarszczyłam nieco bardziej brwi.
-Słyszałem skrawek waszej rozmowy. - Wyznał nieco ciszej i zmrużył oczy,uważnie mi się przyglądając.
-No cóż... - Spuściłam wzrok.
-Ma rację. - Palnął pewnie.
-Jack,nic nie rozumiesz. - Zaczęłam.Chciałam to wyjaśnić.
-Rozumiem. - Wtrącił szybko.Jack nigdy za mną nie przepadał.Uważał,że nic nie potrafię osiągnąć,sądził,że Luke jest lepszy ode mnie.Momentami miałam wrażenie,że ma rację.Jack przeszedł do kuchni,a po chwili wyszedł z niej z kopertą w swoich rękach.Miał zamiar mi chyba coś powiedzieć. - Nie sądziłem,że możesz taka być...Dopóki nie otrzymałem tych zdjęć. - Potrząsnął kopertą. - Ktoś je przysłał pod nasz adres.Prawdopodobnie wiesz kto.
-Jack,co to są za zdjęcia? - Spytałam nieco przerażona.
-Śmiało,zobacz. - Podał mi zdenerwowany kopertę.Chwyciłam ją ,pośpiesznie otworzyłam i wyciągnęłam fotografie.Były tam cztery zdjęcia.Moje zdjęcia w bieliźnie,a nawet pół nagie zdjęcia.Wiedziałam kto je robił.Ryan...Gdy jeszcze byliśmy razem.To były fotografie,które zrobił mi podczas snu,zaraz po tym jak się poraz pierwszy kochaliśmy.To właśnie tymi zdjęciami,szantażował mnie,abym usunęła ciążę.Zgodziłam się,bo nie chciałam,żeby świat je ujrzał.Bałam się tak bardzo upokorzenia,że zgodziłam się na aborcję.Jak mógł to zrobić?
-Jack... - Szepnęłam i zamknęłam oczy,pragnąć by ta chwila,gdy paliłam się z wstydu,skończyła się.
-Masz mi coś do powiedzenia? - Warknął pod nosem. - Puszczałaś się?
-Nie,to nie tak.Ryan zrobił mi te zdjęcia...Gdy byliśmy razem. - Wyjaśniłam bezsilnym tonem głosu.
-Pozwoliłaś na to!? - Uniósł się.
-Oczywiście,że nie! Spałam.Myślałam,że je usunął. - Wymamrotałam załamana.
-Jak mogłaś być tak naiwna?! Zachowujesz się jak zdzira! - Krzyknął. - Reputacja twojej rodziny...Twojej mamy, zostanie zrujnowana! - Wydarł się. - A głównym powodem będziesz ty! Nie zdałaś klasy,nie masz dobrych ocen,musisz chodzić na jakieś pieprzone korepetycje i nawet nie masz koleżanek! - Wyrzucił mi oskarżycielsko. - A teraz to! - Fuknął rozwścieczony. - Pół nagie zdjęcia...Miałem o tobie inne zdanie ,Clarie. - Powiedział rozczarowany. - Szkoda mi twojej mamy.Jedno dziecko jej nie wyszło. - Wysyczał zły.
-Ja...Nie chciałam tego. - Wydukałam czując,że łzy znów cisną się do moich oczu.
-Nie chciałaś? - Popatrzył na mnie jak na idiotkę. - Każdy jest kowalem swojego losu,Clarie.Jak sobie pościelisz,tak się wyśpisz. - Cały drżał ze wściekłości.Wiedzałam,że zawalałam na każdym kroku.Cokolwiem bym nie robiła,jakkolwiek bym się nie starała,zawsze i tak wychodziło źle.Czułam się okropnie,jak totalne zero. - Mogłabyś chociaż iść do jakiejś pracy.Weekendy masz wolne,ale wolisz je przesiedzieć w domu. - Obwinił mnie. - Nie chcesz się zatrudnić,bo jesteś tak beznadziejna,że pewnie wyrzucili by cię po pierwszym dniu! - Krzyczał,a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię,ale...Miał rację.Nie wierzyłam w siebie.Bałam się,że i w pracy będę popełniać błędy i wyjdę jak zwykle na idiotkę.Strach mnie blokował,co powodowało,że nawet pójście to pracy,było wielką poprzeczką,której nie umiałam przeskoczyć.Czy byłam aż tak bardzo beznadziejna?
-Obiecuje,że zatrudnię się gdzieś na weekend. - Zapewniłam cichym głosem. - Ale proszę...Nie krzycz już. - Poprosiłam z apatią.
-To zacznij robić coś pożytecznego! - Nakazał patrząc na mnie gróźnie. - I lepiej porozmawiaj z tym swoim byłym chłopakiem.Załatw to.Nie chcę,żeby takie zdjęcia lądowały w naszej skrzynce pocztowej.Jeśli to się powtórzy...Powiem twojej mamie! - Ostrzegł zły.
-To się nie powtórzy. - Wymamrotałam i z spuszczną głową udałam się do swojego pokoju na górę.Nie zdążyłam wyjaśnić mojej wersji.Jack pewnie myśli,że jestem puszczalską panną,która dała się omotać jakiemuś chłopakowi.A być może tak właśnie było?
Uroniłam kilka łez,pytając się siebie już setny raz "Co ja tu robię?".Nie umiałam odnaleźć się w tym świecie.Byłam w każdej dziedzinie życia beznadziejna.Egzystencja pasożytów,chyba nikomu na świecie nie jest, nigdy nie była potrzebna i nigdy nie będzie.
____________________________________________________________________________________________________________________
'
Komentarze
Prześlij komentarz